@MartynaZabawa PROD.BY adzixpl DISCORD: https://discord.gg/v7jPX4PMUfZOSTAW SUBKA I LAPKE W GORE 😀LYCYMY PO 2k ZAKAZ KOPIOWANIA I POWIELANIA FILMU BEZ M Z ogromną radością prezentujemy nasz kolejny film, który stworzyliśmy w ramach projektu "Kręcimy wspomnienia". Piękna jesień za oknami zainspirowała do nas n @Dzejdzejka Wracamy z short's na kanał : ))DZIĘKI ZA 15K 😘ZAPRASZAM DO OGLĄDANIA : )PROD.BY: 🤠 © xJestemAdzix © 🤠 ZOSTAW SUBIKA I ŁAPKE W GORE 😀 #shorts #tiktok Zasypianie: KIEDYŚ vs DZIŚ 😴 Discord: https://discord.com/invite/eSK7YJPp5h Instagram Maja: https://www.instagram.com/xmajakulpax/ Instagram Dzieciństwo kiedyś. Pamiętacie je jeszcze? Dziś Dzień Dziecka! Archiwalne zdjęcia dzieci wzbudzają nostalgię Pamiętacie takie dzieciństwo? Dzieci z matką i kotem, 1980 rok 🎵TikTok: bezbeksy 📲 Instagram: @bezbeksy IG Marti - @martirentiIG Ada - @adrianna.krysian💋Subskrybuj Beksy: https://www.youtube.com/channel/UC8hqZRg26L4LG hy8Es. Moje dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej niż dzieciństwo mojej córki. Dzieli nas nie tylko te trzydzieści kilka lat, ale i ogromne zmiany, jakie dokonały się w Polsce i na świecie. Najpierw zmiana ustroju, zaraz po niej rewolucja elektroniczna – to wszystko sprawiło, że moje dziecko wychowuje się w zupełnie innych czasach. W moim dzieciństwie pewnie by się nie odnalazła. I szczerze mówiąc – ja w jej też. Mój dress code był dosyć sztywny. Do szkoły znienawidzony fartuszek (nosiłam go do połowy podstawówki), w domu to, czego nie szkoda. Przebierałam się raz, po powrocie ze szkoły. Duśka przebiera się, kiedy chce. I wcale nie dlatego, że ja jestem bardziej wyrozumiała, niż była moja mama. Wytłumaczenie jest proste – ja mam pralkę automatyczną, moja mama prała w starej dobrej Frani. Frania była naprawdę spoko, wszystko się ładnie dopierało. Miała tylko kilka minusów: nie wlewała sama sobie wody, nie podgrzewała, nie wylewała i nie wirowała. Mój czas wolny to był czas spędzony na dworze. Nieważne, lato czy zima. Na dworze siedziało się zawsze. Nikt nie mówił o smogu, chociaż był pewnie większy, niż jest dzisiaj. Nie zatrzymywały nas w domu komputery, bo mało kto je miał, a tak dosłownie, to znałam może jedną osobę, która w latach osiemdziesiątych miała komputer i mogła na nim grać. Telewizor też nas nie zatrzymywał. Pewnie dlatego, że były w nim tylko dwa programy i właściwie nic do oglądania. Na podwórku mieliśmy spokój, dorośli się nie wtrącali. No i była nas całkiem spora ekipa. Nigdy się nie nudziliśmy. Dziś jak nie wyjdę z Duśką na spacer, w zimie oczywiście, to ona nie bardzo ma co na dworze robić. I nawet jej się nie dziwię, jednoosobowe zabawy na śniegu jakoś nie cieszą. Moje menu było ściśle uzależnione od tego, co akurat „rzucili” do sklepu. Do dziś pamiętam, jak prosiłam o kluski z serem i ze śmietaną i… w sklepach nie było śmietany. Nikt mnie nie pytał, na co mam ochotę, bo wybór… nie, po prostu nie było wyboru. I tak muszę przyznać, że miałam dobrze, bo moja mama robiła najlepsze kopytka na świecie, podobnie placki ziemniaczane z gotowanych ziemniaków. Duśka praktycznie zawsze dostaje na obiad to, co chce. W tym tygodniu cztery razy smażyłam naleśniki. Bo niby czemu nie? Mój plan dnia właściwie nie różnił się od planu moich koleżanek i kolegów. Rano szkoła, po szkole do domu, lekcje i na dwór. Jeśli ktoś miał zajęcia dodatkowe, to na ogół w szkole. Tylko garstka dzieciaków z całego miasta załapywała się na zajęcia w Domu Kultury. Z mojego najbliższego otoczenia nikt. Ten sztywny plan dnia to był w sumie fajny wynalazek. Nie było takich sytuacji, że Zosia przychodzi po Marysię, bo nie chce jej się teraz odrabiać lekcji. Zosia wiedziała, że musi odrobić lekcje. I nikt jej do tych lekcji nie gonił. Zosia miała też pewność, że jak skończy i pójdzie na podwórko, to Marysia tam będzie, albo niebawem przyjdzie. Umówiła się przecież, prawda? A słowo, to było słowo. W porze dobranocki wszystkie dzieciaki szły do domu. I nikt nie miał pretensji, że ktoś tam to może dłużej. Nikt dłużej nie zostawał. Tak było i już. A Duśki to mi normalnie czasem żal, umówi się z kimś, a potem ten ktoś w ostatniej chwili odwołuje. No przecież dał znać, to wszystko w porządku, nie? Moja samodzielność rozpoczęła się szybciej niż samodzielność Duśki. Dlaczego? Moi rodzice nie mieli czasu się nade mną rozczulać. Nie, żeby mnie nie kochali, nic z tych rzeczy! Po prostu dzielili czas między prace i kolejki. Taka była wtedy rzeczywistość. I tak nie miałam najgorzej, mieszkaliśmy tuż obok babci, nie biegałam z kluczem na szyi. Nie czułam się poszkodowana, zaniedbana ani nic z tych rzeczy. Tak było i tyle. Nie tylko u mnie. Może dlatego tak dużo czasu spędzałam z rówieśnikami. Nikt nie chciał być sam w domu. Dziś moje dziecko ma mnie praktycznie na wyciągnięcie ręki. I pewnie to rozwiązanie ma zarówno plusy, jak i minusy. Ja jednak widzę więcej plusów. Moje zabawki zajmowały dwie półki i pół szafki. I nigdy nie pomyślałam, że mam ich za mało. Było akurat. Duśka ma ich zdecydowanie za dużo. Sama widzi, że niektórymi w ogóle się nie bawi. No ale takie czasy, zabawki się klonują. Moje ciuchy właściwie nie różniły się od ciuchów moich koleżanek. Zakupy robiło się dosłownie w trzech sklepach na krzyż, a i tak we wszystkich było to samo. Moda była bardzo szablonowa, zdarzało się, że kilka dziewczynek miało taką samą bluzkę. U chłopców było podobnie. A jak „rzucili” dresy do sportowego, to połowa szkoły miała takie same. Nikt się z nikim nie porównywał, nie było rywalizacji. Kilka osób, które miały „kogoś za granicą”, nosiło bardziej wymyślne ubrania. Ale nie porównywaliśmy się z nimi. Oni mieli „ciocię w Stanach” albo „babcię we Francji”, więc ich sukcesy garderobiane się nie liczyły. Gdyby zdobyli to w Polsce, to co innego… Moje dzieciństwo było szczęśliwe. Miałam kochających, chociaż zapracowanych rodziców, koleżanki i kolegów, słońce na twarzy i wiatr we włosach. Czego więcej mogłam chcieć? Mam nadzieję, że Duśka też kiedyś uzna swoje dzieciństwo za szczęśliwe. Ma kochających rodziców, którzy mają nienormowany czas pracy, więc ma ich jakby więcej niż ja swoich kiedyś, ma koleżanki i kolegów, masę zabawek, komputer. Tylko o to słońce na twarzy i wiatr we włosach jakoś trudniej. Tej wolności, którą my czuliśmy, wychodząc na dwór, już chyba żadne pokolenie małolatów nie poczuje. Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: Jak ubrać niemowlę i starsze dziecko na zimowy spacer? Te wskazówki ułatwiają zadanie Zima, zima, zima, pada, pada śnieg …. No kto nie kojarzy tej uroczej dziecięcej piosenki? I każdy pewnie nie raz podśpiewywał ją pod nosem, rozkopując na boki biały puch. Niestety, co zima, to gorzej. Na próżno szukać śnieżnych zasp i mrozu poniżej 20 stopni. Zima jaka jest, taka jest i nic się na to nie poradzi. Może bałwana nie ulepicie, bitwy na śnieżki nie rozegracie, ale jest wiele innych, ciekawych rzeczy do zrobienia. Warto korzystać z łagodnej aury za oknem i częściej wychodzić z dziećmi na dwór. Po pierwsze, nie rozsadzą wam z nudów domu, po drugie – i najważniejsze – zahartują się na powietrzu i dobrze zmęczą. Jedyny problem, jaki może pojawić się w trakcie obmyślania planów na wyjście z domu, to jakie ubrania założyć dzieciom? No bo tak – trzaskających mrozów może nie ma, ale aż tak ciepło nie jest, by się zbyt lekko ubierać. Rzeczywiście, kwestia ubioru bywa prawdziwym dylematem rodziców. A więc, jak przygotować dzieci, by było im ciepło i wygodnie podczas niewielkiego mrozu? Zacznijmy od niemowlęcia, bo ubranie maleństwa jest chyba najbardziej stresującą rzeczą. Nie ukrywam, że jako mama malucha, czasem miałam wątpliwości, czy ubieram go dobrze. Niemowlę nie poskarży się, że mu za ciepło, nie poprosi o dodatkowy kocyk, gdy zmarznie. Ewentualnie zacznie krzyczeć, ty się rodzicu zastanów, co może być nie tak. Najczęstszym błędem, jaki popełniamy, to przegrzewanie maluszka. Chcemy dobrze, a wychodzi odwrotnie, a wtedy biegniemy z rozkrzyczanym, czerwonym i spoconym dzieckiem do domu. Ubierając leżące niemowlę, możesz (ale nie musisz, jeśli masz dobry jakościowo, ciepły śpiworek w wózku) założyć mu jedną warstwę ubrania więcej, niż masz na sobie. Jeśli obawiasz się, że może zmarznąć, weź dodatkowy kocyk i włóż go do torby lub koszyka na zimowy spacer – lepiej dziecko okryć dodatkowo, niż rozbierać z mokrych ubrań. Jeśli masz wątpliwości, sprawdzaj kark niemowlaka, który powinien być ciepły, ale nie spocony. Ubranka powinny być przewiewne i wygodne, niekrępujące ruchów ciała. Pierwsza warstwa to najczęściej body z długim rękawem i rajstopki. Następnie spodenki (najlepiej dresowe) i bluza, albo zamiast kompletu, ciepły, jednoczęściowy pajacyk. Na koniec załóż kombinezon z zakrytymi stópkami, ciepłą czapkę i rękawiczki, jeśli nie ma ich przy kombinezonie. Szalik nie jest konieczny, ale pamiętaj o kremie chroniącym twarz dziecka przed mrozem i wiatrem. Ze starszymi dziećmi rzecz jest łatwiejsza, bo te mówiące bez problemu zgłaszają wszelką niewygodę i niedostatek ;) Przyjęła się zasada, według której starsze dziecko w wózku, jako mniej aktywne, może mieć o jedną warstwę ubrania więcej niż rodzic. Dziecko, które chodzi i jest aktywne, powinno mieć tyle warstw, co rodzic, a jeśli np. jest bardzo rozbiegane, to jedną warstwę mniej. Dziecku najlepiej zakładać podkoszulek przylegający bezpośrednio do ciała. Warto sięgać po bieliznę termoaktywną, która ogrzeje, ale dziecko w trakcie zabawy się nie spoci. Kalesony i rajstopy oraz bluza z polaru, to dobre zabezpieczenie przed utratą ciepła podczas minusowych temperatur. Okrycie wierzchnie powinno być wodo- i wiatroszczelne – u młodszych dzieci sprawdzi się jednoczęściowy kombinezon, który nie będzie się przesuwał i odsłaniał spodnich warstw podczas szalonej zabawy. Konieczna jest ciepła czapka, a gdy wieje, warto założyć kaptur. Ciepłe i nieprzemakalne buty zimowe, oraz grzejące skarpety dobrze ochronią stopy malca. Grube, woodoodporne rękawiczki doskonale sprawdzą się podczas zabaw na śniegu. W przypadku starszych dzieci krem ochronny na odkryte części ciała to również konieczność. I najważniejsze. Te rady, to jedynie wskazówki wypróbowane w praktyce przez wielu rodziców. Ostatecznie wszystko zależy od warunków atmosferycznych, bo inaczej ubierzemy dziecko podczas mrozu i wiatru, a inaczej, gdy za oknem jest zero stopni i słoneczko. Rozsądek polecam przede wszystkim. I pamiętajcie drodzy rodzice, lepiej, by maluch lekko zmarzł, niż gotował się w zbyt grubym ubraniu. Udanych spacerów życzę. Żaklina Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: Ostatnie tygodnie ciąży to czas kiedy masz już serdecznie dość i chcesz mieć już to za sobą! Ciąża trwa stanowczo za długo. Dziewięć miesięcy ciągłych zmian, burz hormonalnych, różnych dolegliwości, zakazów i nakazów, zdaje się być czasami niekończącą opowieścią. Szczególnie ostatni trymestr. W tym okresie każdy tydzień trwa jakby dwa razy dłużej i potrafi nieźle uprzykrzyć życie ciężarnej. I nie tylko jej… ;-) Ja co prawda nie miałam w żadnej ciąży większych powodów do zmartwień (mimo, że dwie poprzednie były zagrożone) i według wielu osób zostałam stworzona do bycia w stanie błogosławionym oraz rodzenia dzieci, ale tak czy siak różne dolegliwości mi dokuczały. I dziś będąc już na finiszu – do rozwiązania zostały mi teoretycznie niecałe dwa tygodnie – stwierdzam, że ta ciąża najbardziej mi dokuczała. Szczególnie ostatnie tygodnie, które każdego dnia, na przemian, serwują mi takie dolegliwości jak… Problemy ze snem – wydawałoby się, że po pracowitym dniu, jak wskoczę do łóżka, zapadnę w głęboki sen. A tymczasem budzę się dziesiątki razy bo… emocje i myśli szaleją w głowie, bo wiecznie pełny pęcherz każe wstawać i ciągle go opróżniać, bo dziecko na przekór własnej matce w nocy staje się bardzo aktywne i kopie ile ma sił w nogach. A do tego ten coraz większy brzuch, który nie pozwala wygodnie się ułożyć i stwarza problemy podczas przewracania się z boku na bok, czy wstawania. Puchnięcie nóg – w poprzednich ciążach miałam jakoś więcej szczęścia i ten problem mnie nie dotyczył. W tej niestety mnie dopadł, jakoś w 8 miesiącu i trzyma do dzisiaj. Szczególnie gdy w ciągu dnia dużo stoję, czy chodzę, wieczorami nogi nie dość, że podwajają swoją objętość to jeszcze bolą okrutnie – czasem mam wrażenie, że lada moment pękną mi żyły w piszczelach. Zaparcia – ani przed ciążą, ani we wcześniejszych jej etapach nie miałam żadnych problemów z wypróżnianiem. Pewnie dzięki temu, że raczej staram się dobrze odżywiać, pić dużo wody i być aktywną – każdego dnia serwuję sobie około 4-5 kilometrowe marsze. Jednak w tych ostatnich tygodniach, zapewne przez to, że dziecko jest już duże i zajmuje w brzuchu sporo miejsca, przyszło mi borykać się z zaparciami. A wraz z nimi wróciła inna przykra dolegliwość – pamiątka po pierwszym porodzie – hemoroidy! Zgaga – to dziadostwo męczy mnie okrutnie w każdej ciąży i żadna z polecanych metod na łagodzenie niestety u mnie się nie sprawdza. Pozostaje mi jedynie męczyć się i czekać aż to paskudne palenie przejdzie. Choć ostatnio (odpukać!) rzadziej mi dokucza, ale to pewnie zasługa położonego już niżej mojego dzidziolka. Senność – myślałam, że uczucie ciągłego zmęczenia i chęć spania nawet na stojąco, dotyczy tylko pierwszego trymestru, a tymczasem okazuje się, że nie! I tak jak w poprzednich ciążach tego nie doświadczyłam, tak teraz, w ostatnich tygodniach, każdego dnia walczę z tym paskudnym uczuciem – bo niestety będąc już podwójną mamą nie mogę się w spokoju położyć kiedy najdzie mnie na to ochota. Bóle pleców – to efekt dźwigania dodatkowych kilogramów, których siłą rzeczy przybyło. I nie pozostaje mi nic innego jak czekać, aż maluch przyjdzie na świat, odciążając w ten sposób przynajmniej w połowie mój kręgosłup – w połowie, bo później trzeba będzie tego szkraba nosić na rękach póki nie stanie się mobilny ;-) Skurcze nóg – nie wiem czemu, ale najczęściej pojawiają się w nocy i potrafią zerwać mnie z łóżka wprost do pionu. Od małego palca, przez łydki, uda, aż po pośladki – każdy centymetr moich dolnych kończyn doznał już w tej ciąży okropnego skurczu i bólu z tym związanego. Nerwobóle – efekt uciskania dziecka na różne nerwy, czasem dokuczają bóle w okolicach pleców, innym razem w kroczu, a jeszcze innym promieniują wzdłuż nogi, przysparzając tym samym niemałych problemów z poruszaniem się. Rady na to nie znalazłam, pozostaje mi więc jedynie czekać, aż maluszek się przesunie i przestanie uciskać. Nudności – to uczucie męczy mnie od dobrych kilku tygodni i daje znać, że finisz coraz bliżej – w poprzednich ciążach też mi dokuczały nudności, tyle że na kilka dni przed porodem, nie tygodni. Teraz więc bardziej mi ta dolegliwość uprzykrza życie, ale pocieszam się, że już naprawdę niewiele mi zostało i niebawem wszystko minie ;-) Rewolucje żołądkowo-jelitowe – podobnie jak nudności, pojawiają się u mnie w każdej końcówce ciąży, pojawiły się więc i teraz. To znak, że moje ciało przygotowuje się do porodu i wbrew pozorom – mimo, że źle się przez to czuję – napawa mnie to niemałym optymizmem. Skurcze przepowiadające – z każdym dniem jest ich coraz więcej i coraz mocniej dają o sobie znać. Początkowo pojawiały się tylko w trakcie lub po jakimś wysiłku, teraz już nie zważają na to co robię. Wybudzają mnie w nocy, na zmianę z pełnym pęcherzem i coraz bardziej doprowadzają do szału, bo coraz częściej zastanawiam się – kiedy nadejdzie „godzina zero”?? A nie będę ukrywać, że chciałabym, by nadeszła już teraz, bo mam serdecznie dość tej ciąży i wszystkich dolegliwości. Jestem zmęczona i znudzona tym stanem. Tęsknię za swoją dawną sylwetką, za płaskim brzuchem, za smakiem zimnego piwa, za przedciążowymi ubraniami i w ogóle za tym wszystkim co mogłam, a teraz nie. I im bliżej terminu porodu, tym bardziej wnerwia mnie to ciągłe zastanawianie się – kiedy to nastąpi?? Gdzie się zacznie akcja (w domu czy miejscu publicznym)?? I w ogóle JAK to będzie?? Dlatego chcę już szczęśliwego zakończenia. Chcę mieć to z głowy! Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) 👉 Subskrybuj i zostaw nam łapkę w górę 👍💕 DZIĘKUJEMY! 😍 A ten internet od Plusa co go tak wychwala Babcia Iwąka to tutaj znajdziecie 👉 😉 W rolach głównych: 👉Ada Randallowa (taaak, od tego Randalla😍) 👉Iwona Trzcińska (taaak, to moja prawdziwa mama😍) Na doczepkę, dopisałam w scenariuszu jeszcze siebie, ale łapki i serducha dzisiaj należą zdecydowanie do dziewczyn🤣😎 Zdjęcia: Randall Martin i Miłosz Domoń Montaż: Adrian Kiełkowicz PS. Mam jeszcze jeden wolny papierek po lodach ekipy! Laska zaproponowała mi dom nad jeziorem… bez jachtu! Czujecie to? No… także czekam na Wasze propozycje😉🙃 Na naszym IG najlepiej🙃 to ProLiveMusicChartsEventsFeatures Subscribe Log In Sign Up Upgrade to ProLiveMusicChartsEventsFeatures Log InSign Up A new version of is available, to keep everything running smoothly, please reload the site. Dzieciństwo Love this track Set as current obsession Go to artist profile Get track Loading Listeners 18 Scrobbles 19 Listeners 18 Scrobbles 19 Love this track Set as current obsession Go to artist profile Get track Loading Join others and track this song Scrobble, find and rediscover music with a account Sign Up to Do you know a YouTube video for this track? Add a video Lyrics Add lyrics on Musixmatch Lyrics Add lyrics on Musixmatch Do you know any background info about this track? Start the wiki Related Tags Add tags Do you know a YouTube video for this track? Add a video Featured On We don‘t have an album for this track yet. View all albums by this artist Featured On We don‘t have an album for this track yet. View all albums by this artist Don't want to see ads? Upgrade Now External Links Apple Music Don't want to see ads? Upgrade Now Shoutbox Javascript is required to view shouts on this page. Go directly to shout page About This Artist Do you have any photos of this artist? Add an image Dzieciństwo 24 listeners Related Tags Add tags Do you know any background info about this artist? Start the wiki View full artist profile Don't want to see ads? Upgrade Now External Links Apple Music Trending Tracks 1 2 3 4 5 6 View all trending tracks Features API Calls Rola dziecka w ludzkiej społeczności zmieniała się na przestrzeni wieków. Nigdy jednak nie była tak znacząca jak dziś. Świat wyraźnej opozycji dziecko – dorosły odchodzi w przeszłość. Granice pomiędzy tymi dwoma etapami życia człowieka powoli się zacierają. Co dzieci muszą robić? Można zapytać o to je same: Dzieci muszą jeść zupę, to ich obowiązek; a jeść słodycze to prawo (Kacper, 6 lat). Lepiej spytaj, co to znaczy opiekować się dzieckiem. To dawać mu się bawić (Ida, 4 lata).I dawać mu jeść, zmieniać pieluchy, chodzić na lody, pizzę, do kina (Ewelina, 10 lat). Dorośli muszą dzieciom kupować ubrania, dawać pieniążki (Łukasz, 13 lat).No i lekarstwa, gdy są chore (Kacper, 6 lat). Jak dzieci są chore, jeden dorosły musi z nimi zostać, a drugi iść do pracy (Ida, 4 lata). Takich odpowiedzi udzieliły polskie dzieci na pytania o ich prawa oraz o obowiązki dorosłych wobec nich. Dziś już trzyletnie dzieci uczone są w przedszkolach, co im wolno. W listopadzie 1989 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło Konwencję o prawach dziecka, ratyfikowaną także przez Polskę. – W naszym kraju, podobnie zresztą jak i w całej Europie, dzieci zyskują coraz bardziej znaczącą pozycję w rodzinie – mówi dr hab. Beata Łaciak z Uniwersytetu Warszawskiego, socjolog, która bada świat społeczny dzieci we współczesnej Polsce. – Są traktowane osobowo, mają więcej praw, otacza się je dobrami. W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci, a w efekcie dorośli coraz bardziej się na nich skupiają. Kierują do nich reklamy, przekonują o wartości zakupów i wszechstronnie edukują. Dzieciństwo jest bardziej komfortowe, ale jednocześnie coraz mocniej obciążone obowiązkami. Edukacja zajmuje dziś 10–12 godzin dziennie! Zastraszająco duża jest liczba dodatkowych zajęć. I to wprowadzanych bardzo wcześnie. Dzieci szybko wkraczają w świat dorosłych. Ten proces zaczął się już w okresie PRL-u, ale gwałtownie przyspieszył po roku 1989, gdy wprowadzono kapitalizm. Ile więc trwa dzieciństwo dziś, a ile trwało kiedyś? Według ONZ „dziecko” oznacza każdą istotę ludzką w wieku poniżej 18 lat, chyba że zgodnie z prawem odnoszącym się do dziecka uzyska ono wcześniej pełnoletność. W rzeczywistości ta definicja nie jest przyjmowana tak rygorystycznie. – Polskie prawo karne traktuje jak dorosłych osoby, które ukończyły 17 lat. A rozpatruje się projekt obniżenia tej granicy do 15 lat – mówi Beata Łaciak. – Zakazane jest współżycie seksualne z osobą poniżej 15. roku życia. Jeśli sąd zezwoli, kobieta może jednak wyjść za mąż już w wieku 16 lat, zyskując pełnię praw obywatelskich. Ja na użytek badawczy określam jako dziecko osobę przed okresem dojrzewania, czyli 11–12-letnią. Inni naukowcy za kres dzieciństwa uznają osiągnięcie samodzielności. W takim ujęciu dzieckiem może być nawet 40-letni kawaler, który wciąż pozostaje na garnuszku mamusi. – Dzisiaj obserwuję dwa przeciwstawne procesy – opowiada Beata Łaciak. – Z jednej strony wydłuża się okres niesamodzielności. Ludzie bardzo długo są na utrzymaniu rodziców. Z drugiej jednak dzieciństwo zrobiło się bardzo krótkie, ponieważ małe dzieci bardzo szybko wkraczają w świat dorosłych. Właściwie to zaciera się granica między tymi sferami. Jeszcze do niedawna dzieci chroniono np. przed przemocą czy erotyką. Dziś takie wątki pojawiają się w bajkach. Można wręcz mówić o powrocie do punktu wyjścia, do czasów, gdy światy dziecka i dorosłego nie były oddzielone. W starożytności, najogólniej rzecz biorąc, okres przed pełnią dorosłości dzielono na: niemowlęctwo, dzieciństwo i młodzieńczość. Niemowlęta zazwyczaj nie miały żadnych praw. – W starożytnej Sparcie kobiety myły nowo narodzone dzieci nie wodą, lecz winem, aby sprawdzić ich kondycję. Uważano, że dzieci chore na epilepsję po zetknięciu się z czystym winem dostawały konwulsji – opowiada dr Jerzy Sulim, etnograf. – Jeśli dziecko nie przeszło pozytywnie drobiazgowych badań przeprowadzanych przez konsylia starszyzny, jeśli źle wyglądało, było zniekształcone i pomarszczone, skazywano je na śmierć przez zrzucenie z wysokiej skały. W całej starożytnej Grecji przyjmowano, że syna wychowuje się zawsze, nawet jeśli jest się biednym, córkę zaś można porzucić, nawet jeśli jest się bogatym. Bardzo często zdarzało się, że niechciane bobasy wkładano do glinianych naczyń i wynoszono do lasu. Podobna sytuacja panowała w Egipcie. Tu istniała pewnego rodzaju „reguła urodzin” polegająca na tym, że jeśli dziecko nie rodziło się w określonym terminie, zaraz po porodzie można się go było pozbyć tak jak wybrakowanego przedmiotu. Zachował się list z 1 r. w którym Egipcjanin Hilarion pisał do żony: musisz wiedzieć, że jestem jeszcze w Aleksandrii. Nie niepokój się! (…) gdybyś urodziła, to jeśli będzie chłopiec, zostaw, jeśli dziewczynka, wyrzuć. – Dziecko było całkowicie zależne od ojca – mówi prof. Dorota Żołądź-Strzelczyk, historyk wychowania z Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu i autorka książki Dziecko w dawnej Polsce. – On miał prawo przyjąć je do rodziny lub odrzucić, ukarać je, a czasem nawet zabić. Już w starożytności przyjął się – dla nas trudny do zaakceptowania – zwyczaj krępowania niemowląt powijakami. Wełnianymi opaskami owijano: palce, ramiona, nadgarstki, klatkę piersiową, nogi najpierw osobno, a potem jeszcze raz razem, stopy, kostki... – Niejednokrotnie dziecko było tak mocno skrępowane, że nie mogło się ruszać – mówi prof. Żołądź-Strzelczyk. – W założeniu miało to chronić przed skrzywieniem różnych części ciała. Często jednak prowadziło do wywichnięcia stawów. Zwyczaj ten był popularny jeszcze w XVIII-wiecznej Francji. Skutki takiego opakowania były jak najgorsze – pisze Elisabeth Badinter w Historii miłości macierzyńskiej. – Pasy okrężne wbijają swoje ostre brzegi w skórę niemowlęcia i kiedy się je rozwija, całe ciałko okazuje się poorane, zaczerwienione i poranione. Zwoje bielizny wpychane między uda powodują to samo i przeszkadzają w odpłynięciu moczu i ekskrementów od ciała. Stąd zaczerwienienia i skrofuliczne wrzody. (...) Tak opakowane dziecko przez większość czasu zanosiło się od płaczu i dostawało konwulsji. – W Polsce ten zwyczaj nie był tak powszechny – opowiada prof. Żołądź-Strzelczyk. – Zachowała się nawet relacja podróżnika francuskiego, który pisze, że polskie dzieci rzadko płaczą i zdaje się, że to dlatego, że się ich nie obwija powijakami. Mają wielką swobodę ruchów, podczas gdy we Francji są jak spętane. – Wśród niemowląt panowała ogromna śmiertelność. Wiele umierało z braku higieny i leków. Szacuje się, że w dawnej Polsce dorosłość osiągało średnio co trzecie dziecko. Maria Kazimiera, słynna ze swej urody Marysieńka, pierwszemu mężowi, Janowi Zamoyskiemu, urodziła trzy córeczki – wszystkie zmarły w dzieciństwie. Z Janem III Sobieskim miała czternaścioro dzieci, z których do dorosłości przeżyło jedynie czworo. Elisabeth Badinter twierdzi, że śmierć dziecka była w dawnych czasach odbierana jako niemal banalny wypadek, który zrekompensują następne narodziny. A w księgach, w których ojciec rodziny spisywał i komentował wszystkie wydarzenia dotyczące swoich bliskich, zgony dzieci są albo odnotowane bez komentarzy lub przy akompaniamencie pobożnych formułek, inspirowanych, jak się wydaje, bardziej przez uczucia religijnie niż przez rozpacz. Tymczasem w historii Polski, jak udowadnia prof. Żołądź-Strzelczyk, można odnaleźć przykłady prawdziwego smutku po śmierci dzieci. – Najsłynniejsze są Treny Jana Kochanowskiego, który opłakuje śmierć swej 2,5-letniej córeczki: Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim, Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim. Pełno nas, a jakoby nikogo nie było: Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło. Mamy też zapiski w prywatnych pamiętnikach. Z XVII w. znane są np. refleksje Chrapowickiego po śmierci córki: O dzień nieszczęśliwy w domu naszym, któregośmy najmilszą córeczkę naszą Ludowisię przebyli, jedyną pociechę rodziców nas utrapionych, o czym pisać żal nie dopuszcza niewymowny. Wydaje się, że jak zawsze, bywało różnie. Wszystko zależało od rodziców, ich uczuciowości, stosunku do dziecka. Jeśli dziecko przetrwało okres niemowlęcy, dość szybko wchodziło w świat dorosłych. W starożytności i średniowieczu obie sfery nie były wyraźnie od siebie oddzielone. – Nie istniały zabawy dziecięce – tłumaczy prof. Żołądź-Strzelczyk. – Proszę pamiętać, że wówczas ludzie nie chodzili do kina, teatru, nie słuchali radia, nie oglądali telewizji, większość też nie czytała książek. Długie zimowe wieczory dorośli wypełniali wspólną zabawą. Czasem włączali do niej dzieci. To samo dotyczy zabawek. Jedną z najstarszych zabawek na ziemiach polskich jest grzechotka. Początkowo miała ona wyłącznie funkcję magiczną. Pomagała odstraszać złe duchy. – A ponieważ najbardziej narażone na ich ataki było słabe dziecko, grzechotkę wkładano do kołyski – wyjaśnia prof. Żołądż-Strzelczyk. Jeśli już robiono dzieciom zabawki, to naśladowały one elementy ze świata dorosłych. Mogły to być drewniane koniki czy lalki. – Również dziecięce stroje były odwzorowaniem ubrań dorosłych – dodaje badaczka. – Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki biegali w sukienkach. Dopiero później młodzieńcy przebrali się w spodnie. Na ziemiach polskich za czasów pogańskich istniał zwyczaj postrzyżyn siedmioletnich chłopców. Miał on być społecznie przyjętym kresem dzieciństwa. Chłopca zabierano od matki i oddawano pod całkowitą opiekę ojca. Gdy nasz kraj przyjął chrześcijaństwo, obyczaj ten zaczął stopniowo zanikać. Ale wiek 7 lat, znaczony wypadaniem zębów mlecznych, nadal stanowił pewną cezurę. Mniej więcej od 7. roku życia [dzieci] wkraczały do wielkiej ludzkiej wspólnoty, z młodymi i starymi przyjaciółmi dzieliły powszednie prace i zabawy – pisał Phillippe Aries w Historii dzieciństwa. – W społeczeństwie feudalnym dzieci bardzo wcześnie włączano do życia dorosłych – potwierdza prof. Żołądź-Strzelczyk. – Nie widziano niczego nagannego w wykorzystywaniu pracy dzieci, nawet kilkuletnich. Był to najczęściej wysiłek ponad ich siły. Tak właśnie było na wsi, gdzie dzieci bardzo wcześnie przyuczano do prac domowych i gospodarczych. Córki i synowie chłopów paśli zwierzęta i drób, pomagali w ogrodzie, obejściu i domu. Kręgi bogatsze najczęściej bardziej chroniły dzieci mniej więcej do 7. roku życia. Ale i to nie zawsze. Wśród arystokracji panował zwyczaj zawierania małżeństw dziecięcych. Jadwiga Andegaweńska już w wieku 4 lat zaręczyła się z Wilhelmem Habsburgiem. Gdy jako dziesięciolatka została królową Polski, związek ten anulowano. W zamian, gdy skończyła ledwie 12 lat, nakazano jej poślubić 35-letniego Władysława Jagiełłę. – Przeciętnie za czas dojrzałości do małżeństwa uważano 14–15 lat w przypadku chłopców i 12 lat w przypadku dziewczynek – mówi prof. Żołądź-Strzelczyk. Dopiero w XVI w. nastąpił zwrot w podejściu do dzieciństwa. Elity zaczęły dostrzegać wagę edukacji. Powstałe wtedy zakony jezuitów i oratorian zajmują się nauczaniem, i to nie dorosłych, jak zakony żebracze czy dominikanie w średniowieczu, lecz głównie dzieci i młodzieży – pisze Aries. – Ta literatura i propaganda wpoiła rodzicom poczucie odpowiedzialności przed Bogiem za dusze, a nawet i ciała swoich dzieci. Od tej chwili uznaje się, że dziecko nie jest dojrzałe do życia, że trzeba je poddać specjalnemu reżymowi, swoistej kwarantannie, zanim pozwoli mu się wejść w świat dorosłych. Ta zmiana była jednak dopiero początkiem drogi. Polegała raczej na zyskiwaniu świadomości, że dzieciństwo jest odrębne niż na przyznaniu maluchom praw. Szkoły bywały okrutne. W XVI-wiecznej Anglii nauczyciele sprawowali nad dziećmi całkowitą kontrolę. Kary cielesne uważano za coś zupełnie normalnego. – Zdaniem dzieci szkoła była więzieniem, a nauczyciele bestiami – twierdzi dr Sulim. – Zdarzały się przypadki śmiertelnych pobić chłopców przez opiekunów, którzy nie znali umiaru w wymierzaniu kary. Podobnie sytuacja przedstawiała się w XVII-wiecznej Holandii. Jeśli chodzi o samo nauczanie i kompetencje nauczycieli – nie stawiano im dużych wymagań. – Nikt nie sprawdzał wykształcenia ani poziomu moralnego kandydata na belfra. Bardzo często „nauczyciel” nie potrafił wymienić liter alfabetu ani objaśnić uczniom ich prawidłowej wymowy. Dopiero w 1655 rozporządzenie, które wymagało od nauczycieli umiejętności pisania, czytania, pisma drukowanego i odręcznego, czterech działań matematycznych, śpiewania psalmów i „dobrej” metody nauczania. Oczywiście, szkoły nie były sobie równe. W biednych dzielnicach miejskich była jedna, wspólna klasa, a dzieci kucały na gołej ziemi lub się na niej kładły. W bogatych dzielnicach szkoły składały się z kilku klas, nauczyciel siedział za pulpitem, a dzieci w ławkach – opowiada dr Sulim. Podobnie jak w Anglii, nauczyciel dysponował bardzo bogatym zestawem kar. W szkołach, do których uczęszczały dzieci biedne lub sieroty, w użyciu był pręgierz albo drewniany klocek z odpowiednim otworem, w którym za karę umocowywano nogę malucha. Często musiał chodzić z tym ciężarem po ulicy przez kilka dni. Niemal do końca XVIII w. we Francji modne było wysyłanie zaraz po porodzie dzieci do mamek na wieś lub na obrzeża miast, by odebrać je stamtąd dopiero po 4–5 latach. Elisabeth Badinter podaje, że w r. 1780 na 21 tysięcy dzieci urodzonych w Paryżu aż 19 tysięcy zostało wywiezionych na prowincję. Najbiedniejsze z nich przechodzą od razu okrutną próbę podróży na wieś – pisze autorka książki Historia macierzyństwa – (...) przewożone są w ścisku, zaledwie nakrytymi wózkami, w takiej liczbie, że nieszczęsne mamki muszą iść za nimi pieszo. Dzieci te, wystawione na zimno, upał, wiatr i deszcz, ssą wyłącznie mleko marnej, wskutek zmęczenia i niedożywienia karmicielek, jakości. Najsłabsze z maleństw nie wytrzymywały takiego traktowania i często przewoźnicy już po kilku dniach wracali, by oddać je martwe rodzicom. (...). Po dotarciu na miejsce były źle karmione, rzadko przewijane, usypiane syropem z maku, brudne i chore. – W Polsce mamki częściej trzymano w domach – prof. Żołądź-Strzelczyk podaje kolejny dowód na nieco lepsze traktowanie dzieci w naszej części Europy. Ale i we Francji nadchodziła przemiana. Co najdziwniejsze, sprawcą jej był człowiek, który własną piątkę dzieci oddał do sierocińca. Nazywał się Jean Jacques Rousseau i w 1762 r. opublikował książkę Emil, czyli o wychowaniu, w której położył podwaliny pod ideę rodziny opartej na miłości macierzyńskiej. Francuskie arystokratki pod jej wpływem zaczęły same karmić piersią swe dzieci. Zaprzestano też krępowania niemowląt powijakami. Stopniowo w całej Europie, w tym i Polsce, górę wzięła nowa koncepcja dzieciństwa. – Kulturowo wydzielono je jako okres niezależny od dorosłości – mówi dr hab. Beata Łaciak. – Uznano za czas niewinności, swobody, który należy chronić. Tematy takie jak przemoc czy seks stały się niewłaściwe dla dzieci. Powstała literatura dziecięca. Wprowadzono obowiązek szkolny. W 1900 r. Ellen Key, Szwedka, opublikowała książkę Stulecie dziecka, w której postulowała, by nadchodzący wiek XX stał się okresem dzieci. Pisała: (...) nowe pokolenie, jego powstanie, pielęgnacja i wychowanie stanie się pierwszorzędnym zadaniem społeczeństwa, że wkoło tego zadania skupiać się będą prawa i obyczaje, urządzenia i instytucje społeczne, że z tego stanowiska wreszcie rozstrzygać się będą wszelkie zawiłe kwestie i uchwalać wszelkie rezolucje. I cytowała słowa współczesnej jej dramatopisarki: Wiek przyszły będzie wiekiem dziecka (...) Gdy zaś dziecko zdobędzie przynależne sobie prawa, moralność się udoskonali. Książka Ellen Key jest dziś uważana za kamień milowy nowoczesnej pedagogiki. Choć bowiem dwie wojny światowe, które zdziesiątkowały ludność Europy po wydaniu Stulecia dziecka, nie oszczędzały również najmłodszych obywateli, to jednak wiek XX rzeczywiście przyznał maluchom takie prawa, jakich nigdy w historii nie miały. W krajach rozwiniętych niemal wszystkie dzieci uczą się w szkołach, a wiele również w przedszkolach. Znęcanie się i wykorzystywanie seksualne są karalne. Maluchy mają zapewnioną bezpłatną opiekę medyczną. Nowe leki zdecydowanie zmniejszyły ich śmiertelność. W Polsce nie przekracza ona już 0,7 proc. (w porównaniu do 65 proc. w dawnych czasach!). – Można też mówić o procesie „wyzwalania się” dzieci – twierdzi Beata Łaciak. – Badani przeze mnie rodzice mówią, że swoje dzieci wychowują bardziej liberalnie, niż sami byli wychowywani. Twierdzą też, że więcej rozmawiają i mają z nimi lepszy kontakt. Dzieci jest coraz mniej, przez co zyskują coraz bardziej znaczącą pozycję w rodzinie. Współczynnik dzietności – czyli liczba nowo narodzonych dzieci przypadająca na jedną kobietę – systematycznie się zmniejsza. W dawnej Polsce rodziny miały średnio 3–5 dzieci (nie licząc tych, które zmarły). W roku 1960, gdy prowadzono już oficjalne statystyki, na jedną kobietę przypadało 2,98 dziecka. W roku 1990 liczba ta spadła do 1,99, a w 2005 – do zaledwie 1,24! Kobiety później też decydują się na pierwsze dziecko. Wiek pierwiastek w r. 1970 wynosił średnio 22,5 roku, a w 2005 – 25,4. W dużych miastach, wśród inteligencji, jest on jeszcze wyższy. Kobiety często decydują się na dziecko, gdy skończą studia, parę lat popracują, kupią mieszkanie. – I to też może być przejawem troski o potomstwo – mówi Beata Łaciak. – Rodzice chcą zapewnić dziecku wszystko, co możliwe: lepsze warunki mieszkaniowe, edukację. Są przekonani, że nie mogą mu niczego odmówić. I dlatego odkładają decyzję o powiększeniu rodziny, aż będą „ustawieni”. Nie twierdzę, że to dobrze. Tak po prostu jest. Ponieważ coraz więcej pieniędzy jest przeznaczanych na jedno dziecko, zostało ono dostrzeżone przez rynek jako konsument. Nie dość bowiem, że rodzice sami dużo wydają na zabawki, że niejednokrotnie pozwalają pociechom na wybór tego, co im się podoba w sklepie, to jeszcze od najmłodszych lat dają im kieszonkowe. – Dzieciństwo się komercjalizuje – podsumowuje Beata Łaciak. – 13-latek ma już prawo założyć konto bankowe. Zabawki coraz bardziej przypominają rzeczy ze świata dorosłych. Są dziecięce kosmetyki – kremy, szminki, cienie do powiek. Chłopięce samochody są dziś odwzorowaniem prawdziwych modeli. Swoją ofertę dla maluchów przygotowują już firmy odzieżowe, bary szybkiej obsługi, kina. Przed wypuszczeniem produktu dziecięcego na rynek prowadzone są specjalne badania, tak samo jak w przypadku rzeczy dla dorosłych. – Nawet w kreskówkach są dziś poruszane takie same problemy jak w filmach dla starszych – twierdzi Beata Łaciak. Czasem nie sposób odróżnić produktu dla dzieci od tego dla dorosłych. Dzieci chętnie oglądają serial M jak miłość, a dorośli Shreka. Na pierwszą komunię standardowym prezentem jest dziś w Polsce laptop lub telefon komórkowy. Na 30 przebadanych dzieci z klas II–IV tylko dwoje nie miało swojej „komórki”. A dla niektórych to był już drugi model, lepszy, bardziej modny. – W środowisku starszych dzieci panuje kult marek – opowiada Beata Łaciak. – Gadżety konkretnej firmy stają się wyznacznikami pozycji społecznej młodego człowieka w jego środowisku. Tę koniunkturę napędzają sami producenci zabawek. Lalki często mają dżinsy z wyraźną marką Levis. Na słoiczkach z jedzeniem dla plastikowych dzidziusiów widnieje etykieta Bobofruit. „Doroślenie” świata dzieci objawia się też poprzez nakładanie na nie obowiązków. – Rodzice obciążają maluchy ponad siły – dodaje Beata Łaciak. – Z jednej strony to efekt edukacji, która stawia coraz wyższe wymagania, z drugiej – skupienia na dziecku, traktowania go jak inwestycji. – Często poprzez potomstwo chcą spełnić własne ambicje z młodości. Zdarza się, że dzieci nie są w stanie sprostać zbyt dużym oczekiwaniom – mówi dr Ewa Wojdyłło, psycholog. – Ciągła krytyka i niezadowolenie zabijają w nich poczucie własnej wartości, a to może doprowadzić do stresu lub patologii. Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja nie namawiam do braku ambicji. Od dziecka trzeba wymagać. Chodzi tylko o zachowanie harmonii i umiejętność dostrzeżenia w nim cech indywidualnych, które pomogą mu się zrealizować. – Zawsze byli źli i dobrzy rodzice – komentuje prof. Żołądź-Strzelczyk. – Być może kiedyś mniej kochali swoje pociechy, być może inaczej miłość wyrażali, ale mimo wszystko potrafili o nie dbać. A czarny obraz dzieciństwa nie całkiem należy do przeszłości. Spójrzmy dookoła… Dzisiejsze dzieci uciekają przed złym lub zbyt wymagającym światem w narkotyki. 14-letnia Dominika z jednego z warszawskich ośrodków pogotowia opiekuńczego ma na swoim koncie sześć ucieczek z domu – coraz dłuższych i coraz dramatyczniejszych. Nie pochodzi z rodziny patologicznej, gdzie ojciec bije, a matka pije lub odwrotnie. Przeciwnie: jedynaczka, bogaty dom, pełna rodzina. Matka Dominiki spytana na rozprawie, czy to prawda, że pierwszą nieobecność córki zauważyła dopiero w trzy dni po jej zniknięciu, stwierdziła, że owszem, ale nikt ze służby nie poinformował jej o tym fakcie wcześniej. Osoby, które w pierwszym okresie swojego życia doświadczyły psychicznego i fizycznego okrucieństwa oraz braku miłości, łatwiej mogą stać się oprawcami. W chwili obecnej najwięcej takich dzieci znajduje się w Afryce, gdzie ciągle dochodzi do krwawych konfliktów i wojen, a dzieci porywane są z rodzinnych domów i siłą wcielane do rozmaitych rebelianckich armii. Mali wojownicy przechodzą drobiazgowe szkolenie, które polega na tresurze i terrorze. Odcięte od rodziny, przyjaciół i znajomych, z dala od ludzi, jeśli nie nauczą się zabijać, to same zostaną zabite. Maczeta i karabin to przyjaciel, który pomaga przeżyć. – Brałem udział w kilku bitwach w Sudanie. Staliśmy pierwsi, za nami byli dowódcy. Kazano nam biec w stronę lecących kul. Bałem się, koło mnie koledzy padali martwi. Nie wiem, jak przeżyłem. Dowódcy bili nas za to, że kucaliśmy ze strachu przed kulami przeciwnika. Mówili, że jeśli jeszcze raz ktoś z nas podczas ataku padnie na ziemię, sami nas zabiją. W Sudanie walczyłem przeciwko Dinkom i innej ludności cywilnej. Nie wiem, dlaczego z nimi walczyliśmy. Tak mi kazano – wspomina Timothy, lat 14. Dzieci z krajów Trzeciego Świata borykają się jeszcze z niedożywieniem, brakiem wody pitnej, opieki medycznej. W Polsce dorosłość nie wkracza w dzieciństwo w aż tak brutalny sposób. W świecie Zachodu plagą stały się rozwody. David Blankenhorn – autor książki Ameryka bez ojców – twierdzi, że w USA 40 proc. dzieci dorasta w domach bez ojców. – W krajach Europy Zachodniej, gdzie jest dużo rozwodów i rodzin rekonstruowanych, dzieci mają więcej dziadków, zarówno od swych biologicznych rodziców, jak i przybranych. Jednocześnie coraz rzadziej zajmują się oni wnukami – mówi Beata Łaciak. – U nas wciąż są włączani w opiekę nad dziećmi. Odgrywają ważną rolę w świecie maluchów, ale jednak inną niż dawniej. – W czasach mojego dzieciństwa maluchy nigdy nie zostawały same – wspomina 97-letnia pani Barbara, która doczekała się pięciorga dzieci, sześciorga wnucząt i czworga prawnucząt. – Gdy mama z tatusiem wyjeżdżali do stolicy, zajmowały się nami moja babka i ciotki. Wszystkie były już w podeszłym wieku, więc jedne nie dosłyszały, inne nie dowidziały, ale zawsze można było na nie liczyć. Najważniejsze dla nas były lojalność i bliskość. Teraz właściwie nie ma już dużych rodzin. Duża rodzina odchodzi w zapomnienie. Dzisiaj dziecko nie mieszka z dziadkami, a raczej ich odwiedza. – Póki jest małe, świat dziadków jest dla niego atrakcyjny – twierdzi Beata Łaciak. – Ale gdy dorasta, kontakt z nimi staje się coraz trudniejszy. Ich światy są zbyt różne. Niegdyś starsze pokolenie odgrywało rolę nauczycieli, przekazywało wiedzę. Dziś to młodzi uczą dziadków, jak używać komórki czy wysłać e-maila. 6-letni Kacper i 4-letnia Ida tak daleko nie zaszli w swojej edukacji. Uwielbiają spędzać wakacje u dziadków. I to tam, na wsi, odpowiadali na pytania o swoje prawa. Do zebrania przyłączyło się też ich rodzeństwo cioteczne, 4-letnie bliźniaki Maja i Marek oraz sąsiedzi: 10-letnia Ewelina i 13-letni Łukasz. Kolejne pytanie brzmiało: Co to jest dziecko? My jesteśmy dzieci! (marek, 4 lata) Dziecko to mały człowiek. (Łukasz, 13 lat).​ Twoje dzieciństwo przypadło na lata 90.? Pamiętasz te gry? [QUIZ] W tym nostalgicznym quizie pytamy o kiedyś popularne, dziś trochę zapomniane gry i zabawy. Obudź w sobie dziecko i sprawdź, czy pamiętasz, jak się w to grało. Foto: Sidarta / Shutterstock Dawne gry i zabawy - quiz 1. Jak potocznie nazywa się "pustą" kostkę domina, która na żadnym polu nie ma oczek? Mydło Następne pytanie Gra domino pochodzi w Azji; współcześnie najpopularniejsze są zestawy liczące po 28 kamieni. 2. Ta gra była bardzo popularna w latach 90. Pamiętasz do czego służyły przedmioty ze zdjęcia? Do chwytania piłki Następne pytanie Zdjęcie przedstawia paletki-rakietki pokryte rzepem; służą do chwytania kosmatej piłki, która przyczepia się do nich dzięki włoskom. 3. Jak nazywa się gra zręcznościowa, z której pochodzi ta postać? Super Mario Bros Następne pytanie Pierwsze gry z uniwersum Mario powstały w latach 80 i wkrótce zyskały ogromną popularność. 4. Zdjęcie przedstawia współczesną, elektroniczną wersję gry popularnej kiedyś w szkołach - używano do niej grzebieni lub linijek oraz monet. O jaką grę chodzi? Cymbergaj Następne pytanie Cymbergaj polega na zręcznym odbijaniu monety linijką lub innym narzędziem. Ze jej współczesny odpowiednik jest uważana gra zwana air hockey 5. Jakie przedmioty były potrzebne do popularnej w latach 70. i 80. gry w wyścig pokoju? Kreda i kapsle Następne pytanie W "wyścigu pokoju" po narysowanym kredą torze ściągły się kolorowe kapsle, przesuwane po trasie za pomocą delikatnych pstryknięć. 6. Ile maksymalnie osób może grać w chińczyka? Cztery Następne pytanie W tę grę - znaną też jako Człowieku, nie irytuj się! - może grać od 2 do 4 osób 7. Tetris to słynna gra wymyślona w latach 80. Skąd pochodzili jej twórcy? Ze Związku Radzieckiego Następne pytanie Grę opracował na początku lat 80. Aleksiej Pażytnow i jego współpracownicy, na rynku pojawiła się w roku 1984. 8. Jeśli zdarzyło Ci się grywać w bierki, to pewnie pamiętasz, że najmniej punktów dawało wyciągnięcie ze stosu: oszczepu Następne pytanie Oszczep ma najprostszy kształt, więc jego wyciągnięcie dawało najmniejszą liczbę punktów. 9. Czarny Piotruś to gra: karciana Następne pytanie Do gry w (Czarnego) Piotrusia potrzebna jest specjalna talia kart, składająca się z dwunastu par kart i jednej - zwanej Piotrusiem - bez pary. 10. W co bawią się te dzieci? W głuchy telefon Następne pytanie Zabawa polega na przekazywaniu sobie szeptem hasła lub słowa. 11. Przedmiot widoczny na zdjęciu jest niezbędny do gry zwanej: ringo Następne pytanie Ten przedmiot to kółko ringo, służące do gry rekreacyjnej o tej samej nazwie. 12. Z ilu pól składa się standardowa plansza do gry w statki/bitwę morską? ze stu pól Następne pytanie Plansza do tej gry to kwadrat o wymiarach 10x10 pól. 13. Jeśli Twoje dzieciństwo przypadło na lata 90., na pewno pamiętasz, że bohaterami gry na tym urządzeniu byli: Wilk i Zając Następne pytanie Ta radziecka konsola występowała w kilkunastu wariantach. Najczęściej spotykany był ten z Wilkiem i Zającem, w którym Wilk zbierał do koszyka kurze jajka. 14. Tak wyglądała plansza popularnej gry komputerowej. Pamiętasz jej nazwę? Pac-Man Następne pytanie Gra Pac-Man została wydana w roku 1980, jej twórcami byli Japończycy. 15. Tak wygląda gra w ciupy. Wiesz, na czym ona polega? Ciupy układa się w określony sposób i strąca kulką Ciupy podrzuca się w powietrze i łapie Ciupami rzuca się do celu Ciupy podrzuca się w powietrze i łapie Następne pytanie W tej grze najważniejsza jest zręczność: ciupy należy podrzucać i łapać w kilka określonych sposób. 16. Jeśli zdarzyło Ci się grać w Eurobusiness, pewnie pamiętasz, że krajem gdzie nieruchomości kosztowały najmniej, była: Grecja Następne pytanie W tej grze najmniej trzeba było za[płacić za nieruchomości w Grecji, najwięcej - w Austrii. 17. Zdjęcie przedstawia jedną z najstarszych gier komputerowych. Jak się ona nazywa? Pong Następne pytanie Gra Pong, wydana na początku lat 70., odniosła ogromny sukces komercyjny, jako pierwsza wchodząc do masowego obiegu. Przedmiot widoczny na zdjęciu to: zośka Następne pytanie Gra w zośkę polega na zręcznym podbijaniu jej nogami - solo lub w kilka osób. Twój wynik: Od 0 do 5 punktów Ten quiz poszedł Ci niestety bardzo słabo. Mało masz w sobie z dziecka - albo może nie pamiętasz zabaw i gier o które pytaliśmy. Ten quiz poszedł Ci niestety bardzo słabo Twój wynik: Od 6 do 11 punktów Niektóre z tych gier pamiętasz jak przez mgłę, lecz w inne możesz zagrać w każdej chwili! Jak widać dziecięca część Twojej natury ma się znakomicie ;) Twój wynik: Od 12 do 18 punktów Twoje dzieciństwo musiało być niezwykle barwne, bo doskonale pamiętasz gry i zabawy sprzed lat. Dziecięca część Ciebie pewnie wolałaby iść pograć w gumę lub w kapsle zamiast siedzieć przed komputerem ;) Data utworzenia: 3 sierpnia 2021 10:46 To również Cię zainteresuje

dzieciństwo kiedyś vs dziś